W związku z artykułami w „Gazecie Wrocławskiej” w sposób skrajnie jednostronny ukazującymi okoliczności zdjęć we Wrocławiu do nowego filmu Stevena Spielberga, szefowie Film Commission Poland i Wroclaw Film Commission skierowali w czwartek list do „Gazety Wrocławskiej”, który dzisiaj upubliczniamy.

 

Szanowani Państwo,

W nawiązaniu do artykułów opisujących trudności mieszkańców związane z realizacją we Wrocławiu nowego filmu Stevena Spielberga, które w tym tygodniu ukazały się na łamach „Gazety Wrocławskiej”, chcieliśmy zwrócić uwagę na te aspekty obecności ekipy Stevena Spielberga, które w publikacjach zostały całkowicie pominięte.

Każda realizacja produkcji filmowej w mieście jest wyzwaniem – nierzadko wymaga zamknięcia ulic, zmian w organizacji ruchu, niesie ze sobą utrudnienia dla mieszkańców. Realizacja wysokobudżetowej, historycznej produkcji amerykańskiej, za którą stoi jeden z najbardziej znanych na świecie twórców filmowych, Steven Spielberg, nie jest wyjątkiem od tej zasady. Z uwagi na skalę przedsięwzięcia kumuluje negatywne i pozytywne jej aspekty. Obecność tak dużej ekipy filmowej w mieście na pewno zakłóca codzienny rytm życia mieszkańców, ale ma też swoje dobre strony. Na planie statystuje kilkuset mieszkańców Wrocławia, a w realizacji filmu uczestniczy ok. stuosobowa ekipa polskich fachowców z branży filmowej. To są realne zarobki i miejsca pracy. Z pobytu amerykańskiej ekipy korzystają hotele (ponad 2 tysiące noclegów) i restauracje. To są pieniądze, które pozostają w mieście i przekładają się na wpływy z podatków.

Popatrzmy jeszcze szerzej na co może się przełożyć dla Wrocławia te sześć trudnych dni.

Według badań 1 na 10 turystów odwiedzających Wielką Brytanię jako główny powód swojej wizyty podaje odwiedzenie lokacji filmowych (serie filmowe o Harrym Potterze, Jamesie Bondzie, Kod Leonarda da Vinci, serial Downton Abbey). W Nowej Zelandii od czasu realizacji trylogii Władca pierścieni, a później Hobbita, co roku sukcesywnie rośnie wolumen turystów odwiedzających ten kraj (ostatnio o 7.2 %). W Irlandii Północnej i na Malcie, gdzie realizowano zdjęcia do serialu Gra o tron, prywatne firmy, organizują wycieczki szlakiem bohaterów filmowych i oferują turystom atrakcje polegające na wcielaniu się w postacie znane z ekranu. Londyn czy Nowy Jork można zwiedzać z mapą wskazującą filmowe lokacje w ręku – od Dziecka Rosemary po Ghostbusters, od Powiększenia po Notting Hill.

Jeśli chodzi o rodzime przykłady – w Warszawie, wiosną tego roku, zrealizowano bardzo wymagające zdjęcia (włącznie z zamknięciem jednego z mostów) do bollywoodzkiej superprodukcji Kick, którą obejrzało na świecie 20 milionów widzów. Ta wielka widownia dostrzegła Polskę i Warszawę, i zobaczyła je w bardzo pozytywnym kontekście, jako tło dla wyczynów ulubionego aktora. Takiego efektu promocyjnego, zważywszy na koszty i zasięg, zwyczajnie nie da się osiągnąć tradycyjną kampanią reklamową. Dla takich ekranowych efektów nawet duże światowe stolice godzą się na odstępstwa od reguł i zezwalają filmowcom na realizację ich wizji w mieście – w ubiegłym roku, w samym sercu Londynu, na potrzeby filmu Na skraju jutra z Tomem Cruisem, na Trafalgar Square wylądował helikopter!

We Wrocławiu trwają przygotowania do pokazania filmowej mapy miasta, w którym powstało ponad 500 polskich filmów z Popiołem i diamentem, Rękopisem znalezionym w Saragossie i Kobietą samotną. We wrocławskich plenerach swoje filmy realizowali m. in. laureat Oscara z 1998 roku Mike van Diem (Charakter) i Max Faerberboeck (Anonyma. Kobieta w Berlinie). Teraz dołączył do nich Steven Spielberg z operatorem Januszem Kamińskim, który w 1980 roku z Wrocławia ruszył na podbój Hollywood.

Dlaczego więc Wrocław miałby nie wykorzystać potencjału, który dostrzegli w nim filmowcy? Dlaczego nie miałby spieniężyć zysków, które płyną z coraz bardziej popularnej na całym świecie turystyki filmowej? A takie zyski płyną przede wszystkim do lokalnych przedsiębiorców – hotele, pensjonaty, sklepy, restauracje, kawiarnie, taksówki…

Jest rzeczą naturalną, że plan filmowy wzbudza zainteresowanie mediów i mieszkańców, ale równie naturalne jest, że filmowcy starają się ograniczyć dostęp osób postronnych do planu filmowego, żeby zapewnić prawidłowy przebieg produkcji. Pozwólmy Amerykanom zrobić ten film u nas i dobrze wykorzystajmy potencjał promocyjny, jaki ze sobą niesie.

Rafał Bubnicki, dyrektor Wrocław Film Commission

Tomasz Dąbrowski, dyrektor Film Commission Poland